Poniżej fragment baśni który był inspiracją
Pieśni kwiatów.
Hans Christian Andersen(tłum. Franciszek Mirandola)
Królowa Śniegu
- Opowiadanie trzecie
- Kwietny ogród kobiety, która umiała czarować
(Fragment)
[...]
Potem [staruszka] zaprowadziła Gerdę do ogrodu. Jakżeż tam pachniało i jak tam
było pięknie! Wszystkie kwiaty, jakie tylko rosną o każdej porze roku,
rozkwitały tu wspaniale; żadna książka z obrazkami nie mogła być
barwniejsza i piękniejsza. Gerda skakała z radości i bawiła się, dopóki
słońce nie zaszło pomiędzy wysokimi wiśniami, potem ułożyła się w
ślicznym łóżku z czerwonymi, jedwabnymi poduszkami, haftowanymi w
fiołki, zasnęła i śniła jak królowa w dniu wesela.
Następnego dnia mogła znowu bawić się kwiatami w ciepłych
promieniach słońca; tak przeszło wiele dni. Gerda znała każdy kwiat,
ale chociaż tyle ich było, jednak wydawało jej się, że jednego brak,
nie wiedziała tylko jakiego. Pewnego dnia siedziała i oglądała kapelusz
staruszki z wymalowanymi kwiatami. Najpiękniejszym z nich była róża.
Staruszka zapomniała usunąć ją z kapelusza, podczas gdy inne żywe róże
zagrzebała w ziemi. Tak zwykle bywa, gdy się jest roztargnionym.
— Co? — zawołała Gerda — czyż tu nie ma wcale róż?
I skoczyła pomiędzy grządki; szukała, szukała, ale róży nie
znalazła, więc usiadła i rozpłakała się; jej gorące łzy upadły właśnie
na to miejsce, gdzie zakopane było różane drzewko, i kiedy łzy zrosiły
ziemię, drzewko wystrzeliło kwitnące tak samo jak wówczas, gdy zapadło
się w ziemię; Gerda objęła je, całowała róże i potem przypomniała sobie
piękne róże w domu, a wraz z nimi i małego Kaya.
— Ach, jakżeż się tu zasiedziałam! — powiedziała dziewczynka. —
Chciałam przecież szukać Kaya. Czy nie wiecie, gdzie on jest? — spytała
róż. — Czy myślicie, że umarł i że go już nie ma?
— Nie umarł! — odpowiedziały róże. — Byłyśmy przecież w ziemi, tam są wszyscy umarli, ale Kaya nie było!
— Dziękuję wam bardzo! — powiedziała mała Gerda i poszła do innych
kwiatów, zajrzała w ich kielichy i spytała: — Czy nie wiecie, gdzie
jest mały Kay? Ale kwiaty stały sobie w słońcu i każdy z nich śnił
swoją baśń lub historię, mała Gerda wysłuchała ich dużo, ale w żadnej z
nich nie było mowy o Kayu. Co opowiedziała płomienna lilia?
— Czy słyszysz bęben: bum, bum! Tylko dwa tony, zawsze bum, bum!
Słuchaj żałobnej pieśni kobiety, słuchaj wołania kapłana. Żona Hindusa
stoi w długiej czerwonej szacie na stosie, płomienie obejmują ją i jej
umarłego męża; ale żona Hindusa myśli o żywym tu w orszaku, o nim,
którego oczy goręcej palą niż płomień, o tym, którego żar oczu bardziej
dosięga jej serca niż płomienie, co wkrótce spalą jej ciało na popiół.
Czyż płomień serca może umrzeć w płomieniach na stosie?
— Nie rozumiem tego wcale! — powiedziała mała Gerda.
— To moja baśń! — odrzekła płomienna lilia. Co opowiedział powój?
— Nad wąską, górską ścieżką wznosi się stary zamek. Gęsty bluszcz
obrasta czerwone mury, liść przy liściu oplata balkon; stoi tam śliczna
dziewczyna, wychyla się poza sztachety i patrzy na drogę. Róża,
zwieszająca się z gałęzi, nie jest od niej świeższa. Kwiat jabłoni,
strząśnięty przez wiatr z drzewa, nie jest tak lekki jak ona; jakże
szumi jej wspaniała, jedwabna szata! Czyż on nie przyjdzie?
— Czy myślisz o Kayu? — spytała mała Gerda.
— Opowiadam tylko moją baśń, mój sen! — odrzekł powój. Co opowiedział mały pierwiosnek?
— Pomiędzy drzewami wisi na sznurach długa deska; to huśtawka; dwie
śliczne, małe dziewczynki, w sukniach białych jak śnieg i długich,
powiewających, zielonych wstążkach przy kapeluszach, siedzą i bujają
się; brat jest starszy od nich, stoi wyprostowany na huśtawce, ramię
owinął sobie sznurem, aby się utrzymać, bo w jednej ręce trzyma małą
miseczkę, a w drugiej białą rurkę i puszcza bańki mydlane, huśtawka się
buja, bańki mydlane lecą, ostatnia o cudnych tęczowych barwach wisi
jeszcze na rurce i kołysze się na wietrze; huśtawka buja się; mały
czarny piesek, lekki jak mydlana bańka, podnosi się na tylne łapki i
chce wejść na huśtawkę; huśtawka wznosi się, pies upada, szczeka i
złości się; drażnią go rozpryskujące się bańki, kołysząca się deska,
piana — oto moja pieśń!
— Może to jest ładne, co opowiadasz, ale mówisz to tak smutno i nie
wspominasz wcale o Kayu! Co mówią hiacynty? — Pewnego razu były trzy
siostry, przezroczyste i delikatne; jedna miała suknię czerwoną, druga
niebieską, a trzecia — białą! tańczyły, trzymając się za ręce, nad
jeziorem przy blasku księżyca. Nie były to elfy, ale dzieci. Pachniało
tak słodko i dziewczynki zniknęły w lesie — zapach stawał się coraz
silniejszy — trzy trumny, w których leżały trzy piękne dziewczynki,
wysunęły się z gęstwiny na brzeg jeziora; świętojańskie robaczki
krążyły, błyszcząc jak małe, kołyszące się światełka. Czy te tańczące
dziewczynki zasnęły, czy też umarły? Zapach kwiatów mówi, że nie żyją;
wieczorny dzwon wydzwania im pogrzebowy śpiew!
— Strasznie mnie zasmucacie! — powiedziała mała Gerda. — Pachniecie
tak mocno, że muszę myśleć o umarłych dziewczynkach: ach, czy naprawdę
mały Kay nie żyje? Róże były pod ziemią i mówiły, że go tam nie ma!
— Bim, bam! — dzwoniły dzwoneczki hiacyntów. — Nie dzwonimy dla
małego Kaya, nie znamy go przecież. Śpiewamy tylko naszą piosenkę,
jedyną, jaką znamy! Gerda podeszła do kaczeńca, który świecił wśród
zielonych, błyszczących liści.
— Jesteś małym, jasnym słoneczkiem — rzekła Gerda. — Powiedz mi, czy wiesz, gdzie mogłabym znaleźć mego towarzysza zabaw?
A kaczeniec błyszczał tak ładnie i także patrzał na Gerdę. A potem zaśpiewał swoją pieśń. Ale i ta pieśń nie była o Kayu.
— W małym podwórku pierwszego dnia wiosny świeciło gorąco kochane
słońce; promienie ześlizgiwały się po białym murze sąsiedniego domu,
tuż obok rosły pierwsze żółte kwiaty, połyskujące jak złoto w blasku
ciepłego słońca, stara babka siedziała na dworze w fotelu, wnuczka,
uboga śliczna dziewczynka, przyszła do domu, pocałowała babkę. W jej
serdecznym pocałunku było złoto, szczere złoto. "Złote usta, złota
dziewczyna i złota poranku godzina!" Oto moja krótka baśń — powiedział
kaczeniec.
— Moja biedna stara babcia — westchnęła Gerda. — Na pewno za mną
tęskni i martwi się o mnie i o małego Kaya. Ale wrócę wkrótce znowu do
domu i przyprowadzę go ze sobą. Nie mam po co pytać kwiatów, każdy z
nich zna tylko swoją własną baśń, nie dadzą mi żadnych wskazówek. — I
podwiązała sukienkę, aby móc prędzej biegać; ale narcyz uderzył ją po
nodze, kiedy przez niego przeskakiwała, więc zatrzymała się, spojrzała
na wysmukły kwiat i spytała, pochylając się nad nim:
— Czy powiesz mi coś wreszcie? Cóż powiedział narcyz?
— Widzę samego siebie! Widzę samego siebie! O, jakże pachnę! Wysoko
w małym pokoiku na poddaszu stoi na pół ubrana mała tancerka, stoi to
na jednej nodze, to na dwóch, depcze nogami cały świat i tyle że
wszystkich olśniewa. Z imbryczka do herbaty nalewa wody na gorsecik,
który trzyma w ręku. Czystość jest piękną rzeczą! Biała suknia wisi na
wieszadle, i ona też została uprana w imbryczku, i wisi, schnie na
dachu. Kładzie ją na siebie, szafranowym szalem owiązuje szyję, wtedy
suknia połyskuje jeszcze śnieżniejszą bielą. Noga podniesiona. Patrz,
jak ona krąży na jednej nodze! Widzę samego siebie. Widzę samego siebie!
— Nic mnie to nie obchodzi — powiedziała Gerda. — Po co mi to opowiadasz? — I pobiegła na kraniec ogrodu.
Furtka była zamknięta, ale dziewczynka potrząsnęła zardzewiałym
zamkiem, a wtedy furtka odskoczyła i mała Gerda pobiegła boso w daleki
świat. Obejrzała się trzy razy, ale nikogo za nią nie było; w końcu nie
mogła już dłużej biec, usiadła na dużym kamieniu. Kiedy się rozejrzała,
zobaczyła, że lato już przeszło, była późna jesień, nie spostrzegła
tego wcale tam, w wielkim ogrodzie, gdzie było tyle słońca i kwiaty
kwitły o wszystkich porach roku.
— Mój Boże, jakże się zasiedziałam — powiedziała mała Gerda. —
Przecież już jest jesień. Teraz nie wolno mi odpoczywać. — Wstała, aby
pójść dalej.
[...]