Jarek Kordaczuk
Kłótnia przy stole
gości naszło co niemiara
jedni solo inni w parach
wszyscy bardzo eleganccy bez dwóch zdań
tak jak przyszli tak usiedli
winszowali, pili, jedli
i toasty liczne wznosił jeden pan
nagle gruby gość powiedział
że on na tym miejscu siedział
gdzie wygodnie już się rozsiadł inny ktoś
a ten rozsiedziany ktoś
odpowiedział głośno coś
aż się pani wystraszyła co z nim była
i wylała sok z cytryną
na pana co z kwaśną miną
z marynarki po sałatce zcierał ślad
na to woła jego brat
żeby się nie dawał tak
i z talerza pani kotlet zjadł
wtedy wrzasnął inny gość
że on ma już tego dość
i z hołotą chlebem się nie będzie dzielił
krzyczy jeden przez drugiego
tak nie może być kolego
oburzeni, obrażeni, głośno kłócić się zaczęli
kłóciły się oprócz gości
zupa z drugim, z rybą ości
nawet kompot neutralnym nie chciał być
dwie makrele poleciały
na sukienkę pewnej pani
by po siódmym praniu ciągle jeszczze na niej tkwić
nikt nikogo już nie słuchał
każdy wrzeszczał, każdy hukał
krzyczał, ryczał, piszczał, jęczał, wpadał w szał
zgiełk, harmider, istna chryja
syn na ojca, wuj na stryja
brzmiało wszystko to mniej więcej tak...
ciiiiiisza! - rozłegł się nieludzki
pisk i uciął głowę kłótni
twarze gości pokrył równo blady strach
to był tylko mały rak
który właśnie zasiał mak
i do końca na przyjęciu było tak...