Ptaki powrotne :: 17 aranżacji do słów Krzysztofa Kamila Baczyńskiego - Jarek Kordaczuk
PTAKI POWROTNE to projekt muzyczny, piosenki do słów Baczyńskiego. Aranżacje i kierownictwo muzyczne: Jarek Kordaczuk (Jarosław Kordaczuk), wiersze Krzysztof Kamil Baczyński, utwory poetyckie, utwory poetycko-muzyczne, śpiew Basia Raduszkiewicz, aranżacje utworów cyklu Ptaki powrotne, jeden z twórców Ptaków powrotnych.
Tytuł cyklu piosenek pochodzi z fragmentu utworu Piosenka: ptaki powrotne umierają wśród pomarańczy na rozdrożach; aranżacje Ptaków powrotnych i kierownictwo muzyczne premiery w Studio im. A. Osieckiej - Jarek Kordaczuk, śpiew Basia Raduszkiewicz;
Ptaki powrotne - projekt multimedialny, producent Janusz Lipiński. Ptaki powrotne - nowe aranżacje wierszy K.K.Baczyńskiego wykonane przez Jarosława Kordaczuka. Ptaki powrotne to projekt multimedialny. Ptaki powrotne to przede wszystkim 17 aranżacji na głos, chór i zespół instrumentalny. Ptaki powrotne to cykl piosenek poetyckich. Twórcy Ptaków powrotnych, muzycy występujący w Ptakach powrotnych - prezentacja projektu Ptaki powrotne.

Ptaki powrotne 17 piosenek z lat 60/70-tych ubiegłego stulecia do słów Krzysztofa Kamila Baczyńskiego w nowych aranżacjach słowa: Krzysztof Kamil Baczyński autor piosenek: Janusz Lipiński aranżacje: Jarek Kordaczuk śpiew: Basia Raduszkiewicz Opis projektu Ptaki powrotne. Informacje o projekcie. (fragment książeczki wydanej wraz z płytą CD Ptaki powrotne) ...Projekt multimedialny „Ptaki Powrotne” to przede wszystkim wybór siedemnastu wierszy Krzysztofa Kamila Baczyńskiego z muzyką Janusza Lipińskiego napisaną  w latach 1969-1976 i aranżacją przygotowaną w 2008 r. przez Jarka Kordaczuka. Utwory śpiewa Basia Raduszkiewicz, znana wykonawczyni z kręgu piosenki poetyckiej. Artystce towarzyszy zespół muzyczny z Krzysztofem Herdzinem na czele (fortepian). Niektóre z tekstów zostały opracowane dla celów tego projektu – są one wyborem fragmentów oryginalnych wierszy Baczyńskiego. Każdy z tych siedemnastu utworów może funkcjonować samodzielnie, ale aranżacja Jarka Kordaczuka sprawia, że możemy je odczytać jako rozdziały większego dzieła o oryginalnym charakterze, kształcie formalnym i brzmieniowym. Projekt prezentowany w formie książki zawiera 17 wierszy K.K. Baczyńskiego z ilustracjami graficznymi Łukasza Rayskiego oraz esej  Jana Strzeleckiego pt. „Reminiscencje sentymentalne”, poświęcony człowiekowi w sytuacji ostatecznej.    Do książki dołączona jest płyta CD z piosenkami nagranymi w warunkach studyjnych oraz płyta DVD z dwoma teledyskami Adama Smoczyńskiego zainspirowanymi wierszami Baczyńskiego „Wróble” i „Spojrzenie”...  * * * Transmitowana na żywo przez Program III Polskiego Radia premiera projektu odbyła się w  dniu 1 sierpnia 2009 roku, w Studiu im. Agnieszki Osieckiej w Warszawie. *** Zamówienie: Janusz Lipiński/MONOPLAN Jarek Kordaczuk, Basia Raduszkiewicz, Janusz Lipiński   Autorzy projektu:   Wiersze: Krzysztof Kamil Baczyński Muzyka: Janusz Lipiński Aranżacja: Jarek Kordaczuk             Posłowie: Jan Strzelecki                               Teledyski: Adam Smoczyński Grafika: Łukasz Rayski Wykonawcy Wykonawcy: Basia Raduszkiewicz - śpiew Janusz Lipiński - śpiew w utworze Starość Krzysztof Herdzin - fortepian Cezary Konrad - perkusja Sebastian Wypych - kontrabas Xerxes Strings: Grzegorz Lalek - I skrzypce Anna Wandtke-Wypych - II skrzypce Błażej Maliszewski - altówka Tomasz Błaszczak - wiolonczela Marek Roszkowski - obój Grzech Piotrowski - saksofon sopranowy Robert Majewski - trąbka, flugelhorn Krzysztof Stencel - waltornia Paweł Stankiewicz - gitary Jarek Kordaczuk - E-piano, EWI Zespół wokalny Pro Forma: Marcin Wawruk - dyrygent Małgosia Wawruk Ewelina Godlewska Emilia Kitłowska Justyna Łuńska Justyna Fandrejewska Alicja Westerlich Łukasz Napiwodzki Grzegorz Kolendo Robert Kuriata Michał Karwowski Tomasz Łukaszuk   Basia Raduszkiewicz podczas nagrań do projektu Ptaki Powrotne. Premiera Premiera Ptaków powrotnych odbyła się 1.08.2009 w Studio im. A.Osieckiej Programu III Polskiego Radia. Koncert był transmitowany na żywo. Wykonawcy koncertu: Basia Raduszkiewicz - śpiew Janusz Lipiński - śpiew w utworze Starość Zespół wokalny Pro Forma Krzysztof Herdzin - fortepian Cezary Konrad - perkusja Sebastian Wypych - kontrabas Xerxes Strings Marek Roszkowski - obój Grzegorz Piotrowski - saksofon sopranowy Robert Majewski - trąbka, flugelhorn Krzysztof Stencel - waltornia Paweł Stankiewicz - gitary Jarek Kordaczuk - e-piano, EWI Kierownictwo muzyczne - Jarek Kordaczuk Produkcja - Janusz Lipiński/Monoplan/PRIII   Premiera koncertu Ptaki Powrotne. Na scenie Basia Raduszkiewicz z towarzyszeniem 24-osobowego zespołu. Fot. Anna Beata Bohdziewicz. Koncert w Krakowie Ptaki Powrotne w Radiu Kraków, wtorek 13.10.2009. Wykonawcy: Basia Raduszkiewicz - śpiew Janusz Lipiński - śpiew w utworze Starość Zespół wokalny Pogratulujmy Mrówkom Krzysztof Herdzin - fortepian Grzegorz Poliszak - perkusja Sebastian Wypych - kontrabas Xerxes Strings:    Anna Wandtke - I violino    Karolina Piątkowska - II violino    Igor Kabalewski - viola    Tomasz Błaszczak - cello Marek Roszkowski - obój Grzegorz Piotrowski - saksofon sopranowy Robert Majewski - trąbka, flugelhorn Krzysztof Stencel - waltornia Jarek Kordaczuk - e-piano, EWI Kierownictwo muzyczne - Jarek Kordaczuk Skład Zespołu wokalnego Pogratulujmy Mrówkom (Kraków): Joanna Wójtowicz Paulina Załubska Małgorzata Gugała Joanna Wodo Agnieszka Trela Małgorzata Mucha Marta Dramowicz Wojciech Kawa Mikołaj Karwat Paweł Pałka Paweł Skoczylas Maciej Drużkowski Basia Raduszkiewicz, Anna Wandtke-Wypych, Grzegorz Poliszak, Janusz Lipiński, Jarek Kordaczuk, Krzysztof Herdzin, Robert Majewski, Sebastian Wypych, Xerxes Strings fot. Anna Beata Bohdziewicz Linki Strony osób i instytucji związanych z projektem   Ptaki powrotne :: www.ptakipowrotne.pl Basia Raduszkiewicz :: www.basiaraduszkiewicz.pl Krzysztof Herdzin :: www.herdzin.com.pl Cezary Konrad :: www.cezarykonrad.com Grzech Piotrowski :: www.grzechpiotrowski.pl Znów wędrujemy Znów wędrujemy Znów wędrujemy ciepłym krajem, malachitową łąką morza. (Ptaki powrotne umierają wśród pomarańczy na rozdrożach.) Na fioletowoszarych łąkach niebo rozpina płynność arkad. Pejzaż w powieki miękko wsiąka, zakrzepła sól na nagich wargach. A wieczorami w prądach zatok noc liże morze słodką grzywą. Jak miękkie gruszki brzmieje lato wiatrem sparzone jak pokrzywą. Przed fontannami perłowymi noc winogrona gwiazd rozdaje. Znów wędrujemy ciepłą ziemią, znów wędrujemy ciepłym krajem. 1938 r. Dwie miłości Dwie miłości Więc pokochałeś kruche, ciepłe ciało, które się w formach słowiczych ustało, jak mleko płynie w szklanym smukłym dzbanie skrzypiec ma smutek i roślin śpiewanie. Więc pokochałeś je. Jak ruczaj sobie przed oczy stawiasz, aby twarze obie: i ta odbita, i twoja prawdziwa, były jak jeden ruch, co poukrywa ziemię jak pożar i niebo jak jaśmin, na które jedno serce jest małe i ciasne. I pokochałeś jeszcze ziemię grozy z ognistym śladem wielkich kroków bożych, ziemię, gdzie bracia popieleją z tobą, gdzie śmierć i wielkość jak dwa gromy obok stoją u skroni i skrzydłami biją tym, co umarli, i tym, którzy żyją. Więc pokochałeś jej rzek bicz srebrzysty i białe pióra mazowieckiej Wisły, i góry ciężkie jak chmury na ziemi, i ludzi skutych — i tak żyjesz niemi. I kiedy z szablą rozpaloną stoisz u huraganów ostatniego boju, i kiedy broń jak życie w dłoni ważysz, a nie masz łzy na sercu i na twarzy, gdy rzucasz ciało jak puchy świetliste, wiotkie jak śpiew, a z nim odbicie czyste, by mieć twarz jedną nie odbitą w ciszy, napiętnowaną śmierci czarnym krzyżem, myślisz, że z Boga musi być ta miłość, dla której młodość w grobie się prześniło. 22 V 1943 r. Wróble Wróble Dzień wróbli i jasności! w dzbanuszkach małych ptaszków świat się ustał miłością, niefrasobliwą łaską. Na wyciągnięcie ręki mam czystość ich, puszystość, jakbym dotykał ciebie gałęzią ich — wielolistną. Niebo się ziemi skłania leżąc śniegiem na drzewach, oczy mrużysz, zasłaniasz, piórka w blasku nagrzewasz. Nie zerwiesz się, nastroszysz ciepło ptasiego futra, odpowiesz wróblim głosem w moją ciemność — malutka. Bo na tym śniegu ludzie — — my z ciemnymi sercami. Ziemio przez nas zabita, rzeszą twych ptaków czystych módl się za nami! 2 I 43 r. Noc Noc Basi Madonno moja, grzechu pełna, w sen jak w zwierciadło pęknięte wprawiona. Duszna noc, kamień gwiazd na ramionach i ta trwoga, jak ty — nieśmiertelna. Madonno moja w grzechu poczęta, to nie są winy, którym łez brak. Noc jak zwierzę zatulone w strach, noc, która zawsze pamięta. Usta są gorzkie i suche, do łodyg spalonych tak młodo podobne, oczy ogniem niepłodne — złoty orzech. Czym łuskać z zamyślenia? Wiarę uczynić po zgonie? Jestem jak blask twój, co tonie w morzach powrotnych jak ziemia. Madonno, czym mnie wybawisz od nocy? Czy dziecko przywrócisz wygięciem warg na dół? Snom kolistym, kwiatom, wodospadom dasz się przeze mnie toczyć? 28 III 1942 r. Stawisko Z szopką Z szopką Górą białe konie przeszły, trop dymiący w kłębach stanął, w gwiazdach płonąc cicho trzeszczy wigilijne siano. Spoza gór czy sponad ziemi anioł biały? kruchy mróz? starcy w niebo nachyleni? Anioł biały szopkę niósł. * Zamknąć tak — to ironicznie — w daszek gwiazdom pobielany, płomień wieków i człowieka w tekturowe cztery ściany. Zamknąć tak — to z odległości — w dwie figurki — czarną, białą, rozdeptanych epok kości i spalone żądzą ciało. * W naprężone kusze burz anioł biały — szopkę niósł. * A figurki w męce gasnąc coraz słabły, zanikały w napowietrzną gwiazdy jasność, tekturowo — popielały. Śmiał się anioł półuśmiechem z ich uporu, a nie grzechu, że tak jedni — choć ich stu. * Anioł biały szopkę niósł. * Aż na grudzie stopą lekką stanął niby mgłą i skałą i koślawe, głodem ścięte ujrzał w grudę wbite — ciało, żeber czarnych łuki, spięte, poskręcane rydle rąk, brzuch jak bęben życia — wzdęty, brzuch zsiniały, brzuch jak tłok, i zawrócił. W nieba plusk poczerniałą szopkę niósł. 2 XII 1941r. Nie wstydź się Nie wstydź się Nie wstydź się tych przelotów pełnych płomieni białych, tych dźwięków a niestałych, takich jak w burzy złoto. One na drzew dotyku, co stropu sięgać zda się, są w cichym majestacie Bogu — muzyką. I obleczone w pióra czy w przezroczysty niebyt, każde są drogą w chmurach albo po niebie nazywaniem snów wrzących, napełnieniem pachnącym i krwią w powszednim chlebie. Nie wstydź się cnoty. Ona, choć jej nadali ciało zbrodni — toć jej za mało, czeka nie napełniona Jak dzban — to kształt jej nadaj, niech będzie czynom — waga. Nie wstydź się wiary w sobie; ona nie snów głupotą, ale jak we krwi złoto i krzew na grobie wzrasta na tym, co płyta, co gniecie — nie rozbita. Nie wstydź się miłowania, tworzenia, dorastania; w żelaznej żądzy twojej ona jest płomień nieba, co sztabę tak rozgrzewa, że kując niepokojem przemienisz w wieżę pragnień, do której czyn się nagnie. Otoś mały, a taki sam sobie jesteś rodzic, że z głosu nawet — ptakiem i anioł nawet w głodzie. Jeno lotom nie wzbraniaj, ogniom jeno daj imię, czas cię wtedy nie minie możności przerastania, naczynie miłowania, tonie w Bogu stawania, człowieku. VI 1942 r. Z wiatrem Z wiatrem Basi Jesienie rok za rokiem idą, gwiazdy jak deszcze szyby tną. Zielone łanie na polanie, u okien huczy serca bąk. Nie płacz, kochana, lat złowrogich, spod twoich rzęs zielony liść, ptaki i drzewa trysną, drogi, po których dalej trzeba iść. Liście opadły. Wrócą liście i modlitewne łuki gór, przeminą ludzie w nienawiści, zostanie trzepot ptasich piór. Knieje się pienią — tylko pomyśl — w powietrza falującym tchu niedźwiedzi pomruk zaczajony, niebieski jezior duch. Nie płacz, kochana. Śpij w cierpieniu, na dłoni mojej drżący ptak, rzekom i mnie, i wiosen cieniom, i miłowaniu lat. Przeminie łoskot burz gwiaździstych, nie stanie ludzkich burz. Nam, śpiewającym pieśni czyste, serce rozetnie czas jak nóż. Bo już kolebią aniołowie imię — jak złote imię gwiazd, próchnieje pod stopami czas, zostaje wieniec chmur na głowie. Bo już kolebią aniołowie na niewidzialnych dłoni śnie proste jak sosna, czyste dnie rosnące w ptasim słowie. 29 X 1942 r. Starość Starość Otom szary od pyłu tylu wieków, a zawsze na osiodłanej chmurze. To sny te miasta wołające: „Człowieku!”, to rzeczywistość: kiedy oczy zmrużę. Otom tak w drodze długiej zmalał, że sam ledwo widzę swoją postać. Tylko dudnią szkice elementarnej chwały. Śmierć mi wszystkie drogi zarosła. I coraz mniejszy jestem — jak gwoździk, ostatni gwoździk — mówią — do własnej trumny, Trzeba aż tyle nocy płakać z głupoty i teraz dopiero — mówią — rozumny? IV/V 1941 r. Miłość Miłość O nieba płynnych pogód, o ptaki, o natchnienia. Nie wydeptana ziemia, nie wyśpiewane Bogu te drzewa, te kaskady iskier, ten oddech nieba, w ramionach jak w kolebach zamknięty. Jak cokoły drzewa z szumem na poły; serca jak dzbany łaski, takie serca jak gwiazdki, takie oczu obłoki, taki lot — za wysoki. Słońce, słońce w ramionach czy twego ciała kryształ pełen owoców białych, gdzie zdrój zielony tryska, gdzie oczy miękkie w mroku tak pół mnie, a pół Bogu. Twych kroków korowody w urojonych alejach, twe odbicia u wody jak w pragnieniach, w nadziejach. Twoje usta u źródeł to syte, to znów głodne, i twój śmiech, i płakanie nie odpłynie, zostanie. Uniosę je, przeniosę jak ramionami — głosem, w czas daleki, wysoko, w obcowanie obłokom. Tak pół mnie, a pół tobie. 8 IX 1942 r. Kim byłeś Kim byłeś (fragmenty wierszy: „Otwarcie przemian” oraz „Wybór”) [...] Kim byłem, że z chmury wyrosłem? Kim jestem czerniejąc jak ziemia ? [...] 27 III 1942 r. Stawisko [...] Tyś był miłości wiernej nierozdzielony ptak, Który miał tyle serc, ileś twych braci miał [...] 14 IX 1943 r. Ten świat Ten świat Nie to, co mi się śniło, ale com krwią przepłakał, to widzę, gdy się schylę nad wodą, w której ptaki kreślą węzły daremne, które nie zwiążą bólu ani mi świat utulą, ale się plączą ciemne, ale mi grób rozwiną i rozwijając — miną. Ten świat, gdzie widzieć chciałem roślinnych linii mądrość, gdzie kształty ukochałem i duchy wszystkich rzeczy, ten świat, co miażdżąc leczy, a ginie razem z ciałem, ten świat czy mi się wyśnił jak biała gałąź wiśni, jak tylko wiew anioła, a potem krwią się polał? Czym ja rycerzy widział tam tylko, gdzie się buta jak chmura ciężka toczy, czym ja miłości patrzył przez snem zasnute oczy? A teraz świat-pokuta wystąpił rzeką z brzegów i czy tak znów nauczę mądrości albo chłodu niewypaloną młodość? Trzeba było miłości po jednej tak odrywać, pragnienia krwią nazywać, przywykać tak do rzeczy, jak mi je Bóg zaprzeczył. Aby się stała żywa ziemia ciężka jak zwierzę, w którą już teraz wierzę, której bólem nie przegnę, miłością ledwo sięgnę. Trzeba mi było w ludziach znajdować głaz po głazie, aby mnie trzykroć raził blask niebiosów ogromnych, abym się w nocy budził, w powietrzu szukał, wołał płonących ust anioła. Trzeba mi było jeszcze, żem wierzył w ludzkie czyny, aby opadły deszcze od noży bardziej ostre, aby porosły winy jak suche, gorzkie osty, abym jak wiór ognisty spłonął oddechu nocy, bym teraz wierzyć umiał w to, co lżejsze niż ziemia, w to, co się nie przemienia. 23. IV 1944 r. Bajka Bajka Ludzie prości i zbrojni, więc smutni, wchodzili na okręty omszałe; niebo grało podobne do lutni srebrnej chyba i kwiatem pachniało. Od uliczek rzeźbionych w cieniu szła procesja czy biały świt i świergotał jak ptak na ramieniu żywot mądry rosnących lip. Potem morza dzieliły się, tarły szorstką skórą bokiem o bok; coś wschodziło, a potem marło, nie odgadnąć: przez dzień czy rok. Gwiazdy były nisko jak gołębie. Ludzie smutni nachylali twarz i szukali gwiazd prawdziwych w głębi z tym uśmiechem, który chyba znasz. Potem lądy się otwarły jak bramy, góry mrucząc prowadziły pod obłok, więc rzucali w fale nieba kamień, żeby zmierzyć głębie nieba pod sobą. I na wiatrów rozłożystych wydmach sieli drzewek młodziutkich las, i marzyli złotych dębów widma z tym uśmiechem, który chyba znasz. Aż wyrosły krzepkie i jasne, jakby wody przezroczysty płaszcz, więc patrzyli jak na serca własne z tym uśmiechem, który chyba znasz. No, i stolarz schylał z wolna głowę i wyciosał (przez czas niedługi) dla nich wonne trumny dębowe, a dla synów ich dębowe maczugi. Więc odeszli. Śpiewał obcy czas. Więc odeszli przez powietrza białe smugi Z tym uśmiechem, który dobrze znasz. Stare drzewo Stare drzewo Byłeś jak wielkie, stare drzewo, narodzie mój jak dąb zuchwały, wezbrany ogniem soków źrałych jak drzewo wiary, mocy, gniewu. I jęli ciebie cieśle orać i ryć cię rylcem u korzeni, żeby twój głos, twój kształt odmienić, żeby cię zmienić w sen upiora. Jęli ci liście drzeć i ścinać, byś nagi stał i głowę zginał. Jęli ci oczy z ognia łupić, byś ich nie zmienił wzrokiem w trupy. Jęli ci ciało w popiół kruszyć, by wydrzeć Boga z żywej duszy. I otoś stanął sam, odarty, jak martwa chmura za kratami, na pół cierpiący, a pół martwy, poryty ogniem, batem, łzami. W wielości swojej — rozegnany, w miłości swojej — jak pień twardy, haki pazurów wbiłeś w rany swej ziemi. I śnisz sen pogardy. Lecz kręci się niebiosów zegar i czas o tarczę mieczem bije, i wstrząśniesz się z poblaskiem nieba, posłuchasz serca: serce żyje. I zmartwychwstaniesz jak Bóg z grobu z huraganowym tchem u skroni, ramiona ziemi się przed tobą otworzą. Ludu mój! Do broni! IV 43 r. Tych miłości Tych miłości Tych miłości, które z nami na strumieniach białych płyną, co jak chmury nad głowami czasem każą zapominać, tych miłości jak zwierzęta, co wracają w las od ludzi, węsząc z twarzą wyciągniętą, zanim śmierć ich nie ostudzi, tych miłości, które niosą sok z korzeni w słońce liściem, co jak puch dziewczęcych włosów lekko rosną ku niebiosom, nie wydepczą nienawiści. Tych miłości, o, za wiele, chociaż ziemia jeszcze twarda, nad nią zawsze śpiewu szelest, bo cóż ziemskość? — śmiech, pogarda, bo cóż zbrodnia? — Tylko mocniej za bijące morze sumień kochać każe, za ślad głupi jak ten olbrzym, co się upił, co gdy wstanie, to zrozumie. W nas, co jak pomników głazy z tych miłości mocno rośnie przez te czasy, nad te czasy, ponad nami — czas miłości. 27 I 44 Z lasu Z lasu Las nocą rośnie jak jezior poszum. Droga kołysze we mchu, we mchu. Ciężkie kolumny mroku się wznoszą. Otchłanie puste z ciemności płoszą krzyk zły, wysoki jak ze snu. A dołem potok ludzi i wozów i broni chrzęst we mgle, we mgle. Spod stóp jak morze wydęte grozą nieujarzmiona piętrzy się ziemia i głosy ciemne leżą w przestrzeniach jak to, co czeka obce i złe. Żołnierze smukli. Twarzyczki jasne, a moce ciemne trą się i gniotą, lądy się łamią, sypie się złoto i chyba pancerz ziemi za ciasny pęka, rozsadza i grzmi, i grzmi. Twarzyczki jasne! na widnokręgach armie jak cęgi gną się i kruszą. O moi chłopcy, jakże nam światy odkupić jedną rozdartą duszą? Kochać, a to się wydaje mało, ginąć — to słabość tylko wyzwolić, bo nie nadąża chłopięce ciało, a ciemność stoi i grzmi, i grzmi. Las nocą rośnie. Otchłań otwiera usta ogromne, chłonie i ssie. To tak jak dziecko, kiedy umiera, i tak jak ojciec, który żyć musi. Przeszli, przepadli; dym tylko dusi i krzyk wysoki we mgle, we mgle. 27 VI 44 r. Spojrzenie Spojrzenie Nic nie powróci. Oto czasy już zapomniane; tylko w lustrach zsiada się ciemność w moje własne odbicia — jakże zła i pusta. 0 znam, na pamięć znam i nie chcę powtórzyć, naprzód znać nie mogę moich postaci. Tak umieram z półobjawionym w ustach Bogiem. I teraz znów siedzimy kołem, i planet dudni deszcz — o mury, i ciężki wzrok jak sznur nad stołem, i stoją ciszy chmury. I jeden z nas — to jestem ja, którym pokochał. Świat mi rozkwitł jak wielki obłok, ogień w snach, i tak jak drzewo jestem — prosty. A drugi z nas — to jestem ja, którym nienawiść drżącą począł, i nóż mi błyska, to nie łza, z drętwych jak woda oczu. A trzeci z nas — to jestem ja odbity w wypłakanych łzach, i ból mój jest jak wielka ciemność. I czwarty ten, którego znam, który nauczę znów pokory te moje czasy nadaremne i serce moje bardzo chore na śmierć, która się lęgnie we mnie. 18 X 43 r. Modlitwa II Modlitwa II Tak wzrastamy, idziemy przez czas i kochanie. Bogu nie dowierzamy, ludzie kłamią nam. Jeszcze rok, jeszcze życie, a co pozostanie, kiedy u blasku przystaniemy bram? Nikt z nas nie jest bez winy. Kiedy noc opada, wasze twarze i moja ociekają krwią i własne ciało jest jak duszy zdrada, i nienawistne ćwieki własnych rąk. I nikt bez zmazy. Czarne czasu koła jedne w drugie wplecione, czyn pociąga czyn. I noc. A z nocy tej jak gdyby nikt nie wołał nawet o łaskę, odpuszczenie win. O spłyń, aniołem spłyń i od konania z myślą od głowy odciętą przez bat oczyść. I przywróć nam moc pokochania, sosnowy, prosty dom i potok żywych lat. O ziemio, ziemio moja, powróć w nasze serca czystym imieniem, rozwiąż skamieniały czas. Od ciał zabitych, ciał morderców, od trwogi nocnej oczyść nas. 17 IX 1942 r. Wytwórnia Zdarzeń Sonokinetycznych Izabela Kościesza Utwory sonokinetyczne Małgosia Wawruk Matryca sensoryczna Muzyka eksperymentalna Instalacje Muzyka chóralna Utwory solowe Muzyka improwizowana Muzyka akusmatyczna Muzyka elektroniczna Monoctone Utwory dla dzieci Jarek Kordaczuk mp3 Dark Energy Agnieszka Kołodyńska Pantomima Muzyka elektroakustyczna Muzyka instrumentalno-wokalna Muzyka instrumentalna Muzyczne interpretacje baśni Kompozycje Adam Smoczyński Muzyka sakralna EWI ProForma Muzyka teatralna Jan Brzechwa Julian Tuwim Sebastian Wypych Piosenka poetycka Poezja śpiewana Jarosław Kordaczuk Aranżacje Wideoklipy Filmy animowane Titelituralia Utwory onomatopeiczne Teatr dźwięku Pokój pełen baśni Centrum Sztuki Dziecka Cezary Konrad Krzysztof Herdzin Basia Raduszkiewicz Muzyka dla dzieci

English
Jarek Kordaczuk
Wszystkie projekty
Wszystkie projekty
Centrum Sztuki DzieckaMuzyka instrumentalna
MonoctoneMuzyka instrumentalno-wokalna
Muzyczne interpretacje baśniMuzyka teatralna
Muzyka akusmatycznaPiosenka poetycka
Muzyka dla dzieciTeatr dźwięku
Muzyka eksperymentalnaUtwory dla dzieci
Muzyka elektroakustycznaUtwory onomatopeiczne
Muzyka improwizowanaUtwory sonokinetyczne

Ptaki powrotne

17 piosenek z lat 60/70-tych ubiegłego stulecia do słów Krzysztofa Kamila Baczyńskiego w nowych aranżacjach

słowa: Krzysztof Kamil Baczyński
autor piosenek: Janusz Lipiński
aranżacje: Jarek Kordaczuk
śpiew: Basia Raduszkiewicz

Miłość
Basia Raduszkiewicz – śpiew, Krzysztof Herdzin – fortepian, Cezary Konrad – perkusja, Sebastian Wypych – kontrabas, Grzegorz Lalek – skrzypce, Jarek Kordaczuk – e-piano
Modlitwa II
Album: Ptaki powrotne
Wykonawcy: Basia Raduszkiewicz – śpiew, Pro Forma – zespół wokalny, Krzysztof Herdzin – fortepian, Cezary Konrad – perkusja, Sebastian Wypych – kontrabas , Xerxes Strings – kwartet smyczkowy, Marek Roszkowski – obój, Krzysztof Stencel – waltornia, Robert Majewski – trąbka
Spojrzenie
Album: Ptaki powrotne
Wykonawcy: Basia Raduszkiewicz – śpiew, Krzysztof Herdzin – fortepian, Cezary Konrad – perkusja, Sebastian Wypych – kontrabas, Xerxes Strings - kwartet smyczkowy, Krzysztof Stencel – waltornia, Jarosław Kordaczuk – EWI
Z lasu
Album: Ptaki powrotne
Wykonawcy: Basia Raduszkiewicz – śpiew, Pro Forma – zespół wokalny, Krzysztof Herdzin – fortepian, Cezary Konrad – perkusja, Sebastian Wypych – kontrabas, Xerxes Strings – kwartet smyczkowy, Krzysztof Stencel – waltornia
Tych miłości
Album: Ptaki powrotne
Wykonawcy: Basia Raduszkiewicz – śpiew, Krzysztof Herdzin – fortepian, Cezary Konrad – perkusja, Sebastian Wypych – kontrabas, Jarek Kordaczuk – e-piano
Stare drzewo
Album: Ptaki powrotne
Wykonawcy: Basia Raduszkiewicz – śpiew, Krzysztof Herdzin – fortepian, Cezary Konrad – perkusja, Sebastian Wypych – raszpel/kontrabas, Xerxes Strings – kwartet smyczkowy, Krzysztof Stencel – waltornia, Robert Majewski – trąbka, Paweł Stankiewicz – gitara
Bajka
Album: Ptaki powrotne
Wykonawcy: Basia Raduszkiewicz – śpiew, Krzysztof Herdzin – fortepian, Sebastian Wypych – kontrabas, Xerxes Strings – kwartet smyczkowy, Krzysztof Stencel – waltornia, Paweł Stankiewicz – gitara
Ten świat
Album: Ptaki powrotne
Wykonawcy: Basia Raduszkiewicz – śpiew, Krzysztof Herdzin – fortepian, Cezary Konrad – perkusja, Sebastian Wypych – kontrabas, Xerxes Strings – kwartet smyczkowy
Kim byłeś
Album: Ptaki powrotne
Wykonawcy: Basia Raduszkiewicz – śpiew, Pro Forma – zespół wokalny, Krzysztof Herdzin – fortepian, Cezary Konrad – perkusja, Sebastian Wypych – kontrabas, Xerxes Strings – kwartet smyczkowy, Robert Majewski – trąbka, Paweł Stankiewicz – gitara
Znów wędrujemy
Album: Ptaki powrotne
Wykonawcy: Basia Raduszkiewicz – śpiew
Krzysztof Herdzin - fortepian, Cezary Konrad - perkusja, Sebastian Wypych – kontrabas, Xerxes Strings – kwartet smyczkowy, Grzegorz Piotrowski – saksofon sopranowy, Robert Majewski – flugelhorn, Krzysztof Stencel – waltornia
Starość
Janusz Lipiński – śpiew, Basia Raduszkiewicz – śpiew, Krzysztof Herdzin – fortepian, Cezary Konrad – perkusja, Sebastian Wypych – kontrabas, Krzysztof Stencel – waltornia
Z wiatrem
Album: Ptaki powrotne
Wykonawcy: Basia Raduszkiewicz – śpiew, Krzysztof Herdzin – fortepian, Cezary Konrad – perkusja, Sebastian Wypych – kontrabas, Xerxes Strings – kwartet smyczkowy
Nie wstydź się
Album: Ptaki powrotne
Wykonawcy: Basia Raduszkiewicz – śpiew, Krzysztof Herdzin – fortepian, Cezary Konrad – perkusja, Sebastian Wypych – kontrabas
Z szopką
Album: Ptaki powrotne
Wykonawcy: Basia Raduszkiewicz – śpiew, Krzysztof Herdzin – fortepian, Cezary Konrad – perkusja, Sebastian Wypych – kontrabas, Grzegorz Piotrowski – saksofon sopranowy, Paweł Stankiewicz – gitara
Noc
Album: Ptaki powrotne
Wykonawcy: Basia Raduszkiewicz – śpiew, Krzysztof Herdzin – fortepian, Cezary Konrad – perkusja, Sebastian Wypych – kontrabas
Wróble
Album: Ptaki powrotne
Wykonawcy: Basia Raduszkiewicz – śpiew, Pro Forma – zespół wokalny, Krzysztof Herdzin – fortepian, Cezary Konrad – perkusja, Sebastian Wypych – kontrabas
Dwie miłości
Album: Ptaki powrotne
Wykonawcy: Basia Raduszkiewicz – śpiew
Krzysztof Herdzin – fortepian, Tomasz Błaszczak – wiolonczela
Spojrzenie
śpiew Basia Raduszkiewicz
muzyka Janusz Lipiński
aranżacja Jarek Kordaczuk
reżyseria Adam Smoczyński
Wróble
śpiew Basia Raduszkiewicz
muzyka Janusz Lipiński
aranżacja Jarek Kordaczuk
reżyseria Adam Smoczyński
Spojrzenie (koncert)
Nagranie koncertowe
Studio S1 im. Witolda Lutosławskiego
Warszawa, 2010
Ptaki powrotne.
Informacje o projekcie.

(fragment książeczki wydanej wraz z płytą CD Ptaki powrotne)

...Projekt multimedialny „Ptaki Powrotne” to przede wszystkim wybór siedemnastu wierszy Krzysztofa Kamila Baczyńskiego z muzyką Janusza Lipińskiego napisaną  w latach 1969-1976 i aranżacją przygotowaną w 2008 r. przez Jarka Kordaczuka. Utwory śpiewa Basia Raduszkiewicz, znana wykonawczyni z kręgu piosenki poetyckiej. Artystce towarzyszy zespół muzyczny z Krzysztofem Herdzinem na czele (fortepian).

Niektóre z tekstów zostały opracowane dla celów tego projektu – są one wyborem fragmentów oryginalnych wierszy Baczyńskiego. Każdy z tych siedemnastu utworów może funkcjonować samodzielnie, ale aranżacja Jarka Kordaczuka sprawia, że możemy je odczytać jako rozdziały większego dzieła o oryginalnym charakterze, kształcie formalnym i brzmieniowym.

Projekt prezentowany w formie książki zawiera 17 wierszy K.K. Baczyńskiego z ilustracjami graficznymi Łukasza Rayskiego oraz esej  Jana Strzeleckiego pt. „Reminiscencje sentymentalne”, poświęcony człowiekowi w sytuacji ostatecznej.   

Do książki dołączona jest płyta CD z piosenkami nagranymi w warunkach studyjnych oraz płyta DVD z dwoma teledyskami Adama Smoczyńskiego zainspirowanymi wierszami Baczyńskiego „Wróble” i „Spojrzenie”... 

* * *

Transmitowana na żywo przez Program III Polskiego Radia premiera projektu odbyła się w  dniu 1 sierpnia 2009 roku, w Studiu im. Agnieszki Osieckiej w Warszawie.

***

Zamówienie: Janusz Lipiński/MONOPLAN


Jarek Kordaczuk, Basia Raduszkiewicz, Janusz Lipiński
 

Autorzy projektu:
 
Wiersze: Krzysztof Kamil Baczyński
Muzyka: Janusz Lipiński
Aranżacja: Jarek Kordaczuk            
Posłowie: Jan Strzelecki                              
Teledyski: Adam Smoczyński
Grafika: Łukasz Rayski


Znów wędrujemy

Znów wędrujemy ciepłym krajem,
malachitową łąką morza.
(Ptaki powrotne umierają
wśród pomarańczy na rozdrożach.)

Na fioletowoszarych łąkach
niebo rozpina płynność arkad.
Pejzaż w powieki miękko wsiąka,
zakrzepła sól na nagich wargach.

A wieczorami w prądach zatok
noc liże morze słodką grzywą.
Jak miękkie gruszki brzmieje lato
wiatrem sparzone jak pokrzywą.

Przed fontannami perłowymi
noc winogrona gwiazd rozdaje.
Znów wędrujemy ciepłą ziemią,
znów wędrujemy ciepłym krajem.

1938 r.

Dwie miłości

Więc pokochałeś kruche, ciepłe ciało,
które się w formach słowiczych ustało,
jak mleko płynie w szklanym smukłym dzbanie
skrzypiec ma smutek i roślin śpiewanie.
Więc pokochałeś je. Jak ruczaj sobie
przed oczy stawiasz, aby twarze obie:
i ta odbita, i twoja prawdziwa,
były jak jeden ruch, co poukrywa
ziemię jak pożar i niebo jak jaśmin,
na które jedno serce jest małe i ciasne.

I pokochałeś jeszcze ziemię grozy
z ognistym śladem wielkich kroków bożych,
ziemię, gdzie bracia popieleją z tobą,
gdzie śmierć i wielkość jak dwa gromy obok
stoją u skroni i skrzydłami biją
tym, co umarli, i tym, którzy żyją.
Więc pokochałeś jej rzek bicz srebrzysty
i białe pióra mazowieckiej Wisły,
i góry ciężkie jak chmury na ziemi,
i ludzi skutych — i tak żyjesz niemi.

I kiedy z szablą rozpaloną stoisz
u huraganów ostatniego boju,
i kiedy broń jak życie w dłoni ważysz,
a nie masz łzy na sercu i na twarzy,
gdy rzucasz ciało jak puchy świetliste,
wiotkie jak śpiew, a z nim odbicie czyste,
by mieć twarz jedną nie odbitą w ciszy,
napiętnowaną śmierci czarnym krzyżem,
myślisz, że z Boga musi być ta miłość,
dla której młodość w grobie się prześniło.

22 V 1943 r.

Wróble

Dzień wróbli i jasności!
w dzbanuszkach małych ptaszków
świat się ustał miłością,
niefrasobliwą łaską.

Na wyciągnięcie ręki
mam czystość ich, puszystość,
jakbym dotykał ciebie
gałęzią ich — wielolistną.

Niebo się ziemi skłania
leżąc śniegiem na drzewach,
oczy mrużysz, zasłaniasz,
piórka w blasku nagrzewasz.

Nie zerwiesz się, nastroszysz
ciepło ptasiego futra,
odpowiesz wróblim głosem
w moją ciemność — malutka.

Bo na tym śniegu ludzie —
— my z ciemnymi sercami.

Ziemio przez nas zabita,
rzeszą twych ptaków czystych
módl się za nami!

2 I 43 r.

Noc

Basi

Madonno moja, grzechu pełna,
w sen jak w zwierciadło pęknięte wprawiona.
Duszna noc, kamień gwiazd na ramionach
i ta trwoga, jak ty — nieśmiertelna.

Madonno moja w grzechu poczęta,
to nie są winy, którym łez brak.
Noc jak zwierzę zatulone w strach,
noc, która zawsze pamięta.

Usta są gorzkie i suche, do łodyg
spalonych tak młodo podobne,
oczy ogniem niepłodne —
złoty orzech.

Czym łuskać z zamyślenia?
Wiarę uczynić po zgonie?
Jestem jak blask twój, co tonie
w morzach powrotnych jak ziemia.

Madonno, czym mnie wybawisz od nocy?
Czy dziecko przywrócisz wygięciem warg na dół?
Snom kolistym, kwiatom, wodospadom
dasz się przeze mnie toczyć?

28 III 1942 r. Stawisko

Z szopką

Górą białe konie przeszły,
trop dymiący w kłębach stanął,
w gwiazdach płonąc cicho trzeszczy
wigilijne siano.
Spoza gór czy sponad ziemi
anioł biały? kruchy mróz?
starcy w niebo nachyleni?
Anioł biały szopkę niósł.

*
Zamknąć tak — to ironicznie —
w daszek gwiazdom pobielany,
płomień wieków i człowieka
w tekturowe cztery ściany.
Zamknąć tak — to z odległości —
w dwie figurki — czarną, białą,
rozdeptanych epok kości
i spalone żądzą ciało.

*
W naprężone kusze burz
anioł biały — szopkę niósł.

*
A figurki w męce gasnąc
coraz słabły, zanikały
w napowietrzną gwiazdy jasność,
tekturowo — popielały.
Śmiał się anioł półuśmiechem
z ich uporu, a nie grzechu,
że tak jedni — choć ich stu.

*
Anioł biały szopkę niósł.

*
Aż na grudzie stopą lekką
stanął niby mgłą i skałą
i koślawe, głodem ścięte
ujrzał w grudę wbite — ciało,
żeber czarnych łuki, spięte,
poskręcane rydle rąk,
brzuch jak bęben życia — wzdęty,
brzuch zsiniały, brzuch jak tłok,
i zawrócił. W nieba plusk
poczerniałą szopkę niósł.

2 XII 1941r.

Nie wstydź się

Nie wstydź się tych przelotów
pełnych płomieni białych,
tych dźwięków a niestałych,
takich jak w burzy złoto.

One na drzew dotyku,
co stropu sięgać zda się,
są w cichym majestacie
Bogu — muzyką.

I obleczone w pióra
czy w przezroczysty niebyt,
każde są drogą w chmurach
albo po niebie

nazywaniem snów wrzących,
napełnieniem pachnącym
i krwią w powszednim chlebie.

Nie wstydź się cnoty. Ona,
choć jej nadali ciało
zbrodni — toć jej za mało,
czeka nie napełniona

Jak dzban — to kształt jej nadaj,
niech będzie czynom — waga.

Nie wstydź się wiary w sobie;
ona nie snów głupotą,
ale jak we krwi złoto
i krzew na grobie

wzrasta na tym, co płyta,
co gniecie — nie rozbita.

Nie wstydź się miłowania,
tworzenia, dorastania;
w żelaznej żądzy twojej
ona jest płomień nieba,
co sztabę tak rozgrzewa,

że kując niepokojem
przemienisz w wieżę pragnień,
do której czyn się nagnie.

Otoś mały, a taki
sam sobie jesteś rodzic,
że z głosu nawet — ptakiem
i anioł nawet w głodzie.

Jeno lotom nie wzbraniaj,
ogniom jeno daj imię,
czas cię wtedy nie minie
możności przerastania,

naczynie miłowania,
tonie w Bogu stawania,
człowieku.

VI 1942 r.

Z wiatrem

Basi

Jesienie rok za rokiem idą,
gwiazdy jak deszcze szyby tną.
Zielone łanie na polanie,
u okien huczy serca bąk.

Nie płacz, kochana, lat złowrogich,
spod twoich rzęs zielony liść,
ptaki i drzewa trysną, drogi,
po których dalej trzeba iść.

Liście opadły. Wrócą liście
i modlitewne łuki gór,
przeminą ludzie w nienawiści,
zostanie trzepot ptasich piór.

Knieje się pienią — tylko pomyśl —
w powietrza falującym tchu
niedźwiedzi pomruk zaczajony,
niebieski jezior duch.

Nie płacz, kochana. Śpij w cierpieniu,
na dłoni mojej drżący ptak,
rzekom i mnie, i wiosen cieniom,
i miłowaniu lat.

Przeminie łoskot burz gwiaździstych,
nie stanie ludzkich burz.
Nam, śpiewającym pieśni czyste,
serce rozetnie czas jak nóż.

Bo już kolebią aniołowie
imię — jak złote imię gwiazd,
próchnieje pod stopami czas,
zostaje wieniec chmur na głowie.

Bo już kolebią aniołowie
na niewidzialnych dłoni śnie
proste jak sosna, czyste dnie
rosnące w ptasim słowie.

29 X 1942 r.

Starość

Otom szary od pyłu tylu wieków,
a zawsze na osiodłanej chmurze.
To sny te miasta wołające: „Człowieku!”,
to rzeczywistość: kiedy oczy zmrużę.

Otom tak w drodze długiej zmalał,
że sam ledwo widzę swoją postać.
Tylko dudnią szkice elementarnej chwały.
Śmierć mi wszystkie drogi zarosła.

I coraz mniejszy jestem — jak gwoździk,
ostatni gwoździk — mówią — do własnej trumny,
Trzeba aż tyle nocy płakać z głupoty
i teraz dopiero — mówią — rozumny?

IV/V 1941 r.

Miłość

O nieba płynnych pogód,
o ptaki, o natchnienia.
Nie wydeptana ziemia,
nie wyśpiewane Bogu
te drzewa, te kaskady
iskier, ten oddech nieba,
w ramionach jak w kolebach
zamknięty. Jak cokoły
drzewa z szumem na poły;
serca jak dzbany łaski,
takie serca jak gwiazdki,
takie oczu obłoki,
taki lot — za wysoki.

Słońce, słońce w ramionach
czy twego ciała kryształ
pełen owoców białych,
gdzie zdrój zielony tryska,
gdzie oczy miękkie w mroku
tak pół mnie, a pół Bogu.

Twych kroków korowody
w urojonych alejach,
twe odbicia u wody
jak w pragnieniach, w nadziejach.
Twoje usta u źródeł
to syte, to znów głodne,
i twój śmiech, i płakanie
nie odpłynie, zostanie.
Uniosę je, przeniosę
jak ramionami — głosem,
w czas daleki, wysoko,
w obcowanie obłokom.
Tak pół mnie, a pół tobie.

8 IX 1942 r.

Kim byłeś

(fragmenty wierszy: „Otwarcie przemian” oraz „Wybór”)

[...] Kim byłem, że z chmury wyrosłem?
Kim jestem czerniejąc jak ziemia ? [...]

27 III 1942 r. Stawisko

[...] Tyś był miłości wiernej nierozdzielony ptak,
Który miał tyle serc, ileś twych braci miał [...]

14 IX 1943 r.

Ten świat

Nie to, co mi się śniło,
ale com krwią przepłakał,
to widzę, gdy się schylę
nad wodą, w której ptaki
kreślą węzły daremne,
które nie zwiążą bólu
ani mi świat utulą,
ale się plączą ciemne,
ale mi grób rozwiną
i rozwijając — miną.

Ten świat, gdzie widzieć chciałem
roślinnych linii mądrość,
gdzie kształty ukochałem
i duchy wszystkich rzeczy,
ten świat, co miażdżąc leczy,
a ginie razem z ciałem,
ten świat czy mi się wyśnił
jak biała gałąź wiśni,
jak tylko wiew anioła,
a potem krwią się polał?

Czym ja rycerzy widział
tam tylko, gdzie się buta
jak chmura ciężka toczy,
czym ja miłości patrzył
przez snem zasnute oczy?
A teraz świat-pokuta
wystąpił rzeką z brzegów
i czy tak znów nauczę
mądrości albo chłodu
niewypaloną młodość?

Trzeba było miłości
po jednej tak odrywać,
pragnienia krwią nazywać,
przywykać tak do rzeczy,
jak mi je Bóg zaprzeczył.
Aby się stała żywa
ziemia ciężka jak zwierzę,
w którą już teraz wierzę,
której bólem nie przegnę,
miłością ledwo sięgnę.

Trzeba mi było w ludziach
znajdować głaz po głazie,
aby mnie trzykroć raził
blask niebiosów ogromnych,
abym się w nocy budził,
w powietrzu szukał, wołał
płonących ust anioła.

Trzeba mi było jeszcze,
żem wierzył w ludzkie czyny,
aby opadły deszcze
od noży bardziej ostre,
aby porosły winy
jak suche, gorzkie osty,
abym jak wiór ognisty
spłonął oddechu nocy,
bym teraz wierzyć umiał
w to, co lżejsze niż ziemia,
w to, co się nie przemienia.

23. IV 1944 r.

Bajka

Ludzie prości i zbrojni, więc smutni,
wchodzili na okręty omszałe;
niebo grało podobne do lutni
srebrnej chyba i kwiatem pachniało.

Od uliczek rzeźbionych w cieniu
szła procesja czy biały świt
i świergotał jak ptak na ramieniu
żywot mądry rosnących lip.

Potem morza dzieliły się, tarły
szorstką skórą bokiem o bok;
coś wschodziło, a potem marło,
nie odgadnąć: przez dzień czy rok.

Gwiazdy były nisko jak gołębie.
Ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz.

Potem lądy się otwarły jak bramy,
góry mrucząc prowadziły pod obłok,
więc rzucali w fale nieba kamień,
żeby zmierzyć głębie nieba pod sobą.

I na wiatrów rozłożystych wydmach
sieli drzewek młodziutkich las,
i marzyli złotych dębów widma
z tym uśmiechem, który chyba znasz.

Aż wyrosły krzepkie i jasne,
jakby wody przezroczysty płaszcz,
więc patrzyli jak na serca własne
z tym uśmiechem, który chyba znasz.

No, i stolarz schylał z wolna głowę
i wyciosał (przez czas niedługi)
dla nich wonne trumny dębowe,
a dla synów ich dębowe maczugi.
Więc odeszli. Śpiewał obcy czas.
Więc odeszli przez powietrza białe smugi
Z tym uśmiechem, który dobrze znasz.

Stare drzewo

Byłeś jak wielkie, stare drzewo,
narodzie mój jak dąb zuchwały,
wezbrany ogniem soków źrałych
jak drzewo wiary, mocy, gniewu.

I jęli ciebie cieśle orać
i ryć cię rylcem u korzeni,
żeby twój głos, twój kształt odmienić,
żeby cię zmienić w sen upiora.

Jęli ci liście drzeć i ścinać,
byś nagi stał i głowę zginał.

Jęli ci oczy z ognia łupić,
byś ich nie zmienił wzrokiem w trupy.

Jęli ci ciało w popiół kruszyć,
by wydrzeć Boga z żywej duszy.

I otoś stanął sam, odarty,
jak martwa chmura za kratami,
na pół cierpiący, a pół martwy,
poryty ogniem, batem, łzami.

W wielości swojej — rozegnany,
w miłości swojej — jak pień twardy,
haki pazurów wbiłeś w rany
swej ziemi. I śnisz sen pogardy.

Lecz kręci się niebiosów zegar
i czas o tarczę mieczem bije,
i wstrząśniesz się z poblaskiem nieba,
posłuchasz serca: serce żyje.

I zmartwychwstaniesz jak Bóg z grobu
z huraganowym tchem u skroni,
ramiona ziemi się przed tobą
otworzą. Ludu mój! Do broni!

IV 43 r.

Tych miłości

Tych miłości, które z nami
na strumieniach białych płyną,
co jak chmury nad głowami
czasem każą zapominać,
tych miłości jak zwierzęta,
co wracają w las od ludzi,
węsząc z twarzą wyciągniętą,
zanim śmierć ich nie ostudzi,
tych miłości, które niosą
sok z korzeni w słońce liściem,
co jak puch dziewczęcych włosów
lekko rosną ku niebiosom,
nie wydepczą nienawiści.

Tych miłości, o, za wiele,
chociaż ziemia jeszcze twarda,
nad nią zawsze śpiewu szelest,
bo cóż ziemskość? — śmiech, pogarda,
bo cóż zbrodnia? — Tylko mocniej
za bijące morze sumień
kochać każe, za ślad głupi
jak ten olbrzym, co się upił,
co gdy wstanie, to zrozumie.
W nas, co jak pomników głazy
z tych miłości mocno rośnie
przez te czasy, nad te czasy,
ponad nami — czas miłości.

27 I 44

Z lasu

Las nocą rośnie jak jezior poszum.
Droga kołysze we mchu, we mchu.
Ciężkie kolumny mroku się wznoszą.
Otchłanie puste z ciemności płoszą
krzyk zły, wysoki jak ze snu.

A dołem potok ludzi i wozów
i broni chrzęst we mgle, we mgle.
Spod stóp jak morze wydęte grozą
nieujarzmiona piętrzy się ziemia
i głosy ciemne leżą w przestrzeniach
jak to, co czeka obce i złe.

Żołnierze smukli. Twarzyczki jasne,
a moce ciemne trą się i gniotą,
lądy się łamią, sypie się złoto
i chyba pancerz ziemi za ciasny
pęka, rozsadza i grzmi, i grzmi.

Twarzyczki jasne! na widnokręgach
armie jak cęgi gną się i kruszą.
O moi chłopcy, jakże nam światy
odkupić jedną rozdartą duszą?

Kochać, a to się wydaje mało,
ginąć — to słabość tylko wyzwolić,
bo nie nadąża chłopięce ciało,
a ciemność stoi i grzmi, i grzmi.

Las nocą rośnie. Otchłań otwiera
usta ogromne, chłonie i ssie.
To tak jak dziecko, kiedy umiera,
i tak jak ojciec, który żyć musi.
Przeszli, przepadli; dym tylko dusi
i krzyk wysoki we mgle, we mgle.

27 VI 44 r.

Spojrzenie

Nic nie powróci. Oto czasy
już zapomniane; tylko w lustrach
zsiada się ciemność w moje własne
odbicia — jakże zła i pusta.

0 znam, na pamięć znam i nie chcę
powtórzyć, naprzód znać nie mogę
moich postaci. Tak umieram
z półobjawionym w ustach Bogiem.

I teraz znów siedzimy kołem,
i planet dudni deszcz — o mury,
i ciężki wzrok jak sznur nad stołem,
i stoją ciszy chmury.

I jeden z nas — to jestem ja,
którym pokochał. Świat mi rozkwitł
jak wielki obłok, ogień w snach,
i tak jak drzewo jestem — prosty.

A drugi z nas — to jestem ja,
którym nienawiść drżącą począł,
i nóż mi błyska, to nie łza,
z drętwych jak woda oczu.

A trzeci z nas — to jestem ja
odbity w wypłakanych łzach,
i ból mój jest jak wielka ciemność.

I czwarty ten, którego znam,
który nauczę znów pokory
te moje czasy nadaremne
i serce moje bardzo chore
na śmierć, która się lęgnie we mnie.

18 X 43 r.

Modlitwa II

Tak wzrastamy, idziemy przez czas i kochanie.
Bogu nie dowierzamy, ludzie kłamią nam.
Jeszcze rok, jeszcze życie, a co pozostanie,
kiedy u blasku przystaniemy bram?

Nikt z nas nie jest bez winy. Kiedy noc opada,
wasze twarze i moja ociekają krwią
i własne ciało jest jak duszy zdrada,
i nienawistne ćwieki własnych rąk.

I nikt bez zmazy. Czarne czasu koła
jedne w drugie wplecione, czyn pociąga czyn.
I noc. A z nocy tej jak gdyby nikt nie wołał
nawet o łaskę, odpuszczenie win.

O spłyń, aniołem spłyń i od konania
z myślą od głowy odciętą przez bat
oczyść. I przywróć nam moc pokochania,
sosnowy, prosty dom i potok żywych lat.

O ziemio, ziemio moja, powróć w nasze serca
czystym imieniem, rozwiąż skamieniały czas.
Od ciał zabitych, ciał morderców,
od trwogi nocnej oczyść nas.

17 IX 1942 r.