Agnieszka Kołodyńska
Love Story
Wyobraźnia bywa zazwyczaj czysto cielesna.
- To bardzo osobliwe- mówi do mnie.
- Hmmmm....... - mruczę przesuwając mimowolnie dłoń miedzy piersiami.
- Yhmmmm. – potwierdza.
- Chciałabym żebyś mnie zerżnął- zatrzymuję oddech.
Nie zanałam go. Nie wiedziałam jak zareaguje. Zasiorbał herbatą. Krępująca cisza.
- Odważna jesteś.
- To zerżnij mnie jeśli masz na to ochotę.
- Dlaczego tak brzydko mówisz?
- Dlaczego nie chcesz mnie zerżnąć?
- Nie powiedziałem, że nie chcę…
Nie pamiętam smaku herbaty. Siedziałam i drżałam jak malutkie, bezbronne
zwierzątko. Zaraz mnie przejedzie, potrąci, myslałam. Potem znajda mnie martwą
w rowie, z otwartym sercem i dziwić sie będą wszyscy, że nie krwawię
- Podoba mi sie twój zapach- zatrzymałam mroczne myśli- To cytrusy?-
zapytałam.
Przychylił lekko twarz w moja stronę. Była taka łagodna. A mówili, że łajdak z niego.
- To drzewo sandałowe- wyszeptał i dotknął moich ud.
Delikatnie się uśmiecham. Mrużę lekko oczy.
- Hmmm.... Drzewo sandałowe...- dziwię się i nawijam kosmyk włosów na serdeczny
palec- Jakie to śmieszne... jakby drzewa miały sandały...
Coś migocze mi przed oczami i jakby połyskuje. Jego oczy zaszklone. Zielone. Nie,
szare. Rozbierają mnie, całują, ugniatają każdy kawałek ciała. Zaczyna się falowanie
i zadawanie pytań w głowie, co ja myślę o Tobie, co ty myślisz o mnie, kim jesteś,
kim ja jestem, i milczenie wokół. Dziwny rodzaj istnienia. Wszystko staje się takie
nie wymuszone...
- Robią ci się dziurki w policzkach, kiedy mówisz sandały. Możesz powiedzieć to
jeszcze raz, ale powoli?
Pragnę sprawić Mu przyjemność. Powtarzam powoli:
- San- da-ły...
Kumuluje się we mnie nieskazitelnie przezroczysta ciecz. Zaraz oszaleję.
- Powtórz sylabę „San”- mówi apodyktycznym tonem i dotyka mego łona.
- San...
- Szajn.- dopowiada. I ciecz okrywa jego palce.