TalizmanyCykl utworów elektroakustycznych na 14 wykonawców do słów polskich poetek.Produkcja: Monoplan / Janusz Lipiński Prawda słowa Urszula Kozioł muzyka Lipiński/Kordaczuk Jesteś za blisko słowa Urszula Kozioł muzyka Lipiński/Kordaczuk Szyby słowa Ewa Lipska muzyka Lipiński/Kordaczuk Odwracam głowę słowa Ewa Lipska muzyka Lipiński/Kordaczuk Słowa słowa Janina Brzostowska muzyka Lipiński/Kordaczuk Tylko ci są z nami słowa Janina Brzostowska muzyka Lipiński/Kordaczuk Ballada o czasie słowa Adriana Szymańska muzyka Lipiński/Kordaczuk Stare jak świat słowa Adriana Szymańska muzyka Lipiński/Kordaczuk Do serca w niedzielę słowa Wisława Szymborska muzyka Lipiński/Kordaczuk Rozmowa z kamieniem
słowa Wisława Szymborska muzyka Lipiński/Kordaczuk
Urszula Kozioł Prawda Prawda nie ma oczu nie ma twarzy nie ma języka prawda nie ma skrzydeł wcale nie mieszka za siedmioma morzami lasami górami myślę że prawda to jest raczej ta dokuczliwa narośl która uwiera cię w środku która uwiera myślę że to jest właśnie to co lepkie zwinięte w kłębek gdzieś tam pod twoją skórą nieprzyjazne wygodzie nagle nabrzmiewa daje ci rozpaczliwe znaki ciemne jak migowy szyfr głuchoniemych to boli to dławi cię nie możesz już dłużej milczeć krzyczysz Urszula Kozioł Jesteś za blisko Jesteś za blisko za naocznie jesteś żebym cię mógł zobaczyć raz wtóry. Zobaczyć Oto liść jeden przybył w naszym drzewie a nie wiem – który a nie wiem – który Tak zacieramy się. Im bliżej siebie jesteśmy dalsi wciąż od zobaczenia. Zbyt odsłonięte mamy twarze. Przecież coś pozostało w nich do odgadnięcia. Zatem jedź wyjedź i bądź mi z powrotem bowiem gdzie oczy za bliskie są oczom błogosławiony rozjazd – i powroty. A tak się właśnie do obrazu wgląda cofając kroki. Jesteś za blisko za naocznie jesteś żebym cię mogła zobaczyć raz wtóry. Zobaczyć Oto liść jeden przybył w naszym drzewie a nie wiem – który Ewa Lipska Szyby Jak ciężko jest patrzeć w te szyby podłużne. Kobiety półsenne róż z twarzy strzepują. A obok posępni przechodzą podróżni. Za nimi jest pejzaż. Wojsko maszeruje. W pejzażu są stoły. Na stołach jest wino. Przy stole dziewczyna. W dziewczynie jest śmiech. A w śmiechu jest smutek. A wszystko jak w kinie w tych szybach podłużnych. W dziewczynie jest śmiech. I ciężko jest patrzeć. Kobiety półsenne. W kobietach jest miłość. W miłości jest kres. A potem już tylko są szyby podłużne i smutek. Podróżni. W miłości jest kres. W podróżnych jest pociąg. Stukają w nich koła. A w kołach jest wieczność. W wieczności jest strach. A w strachu jest cisza. A w ciszy najciszej. W podróżnych jest pociąg. I ciągła kół gra. Jak ciężko jest patrzyć. Wojsko maszeruje. W żołnierzu jest kula. A w kuli jest śmierć. A w śmierci jest wszystko i nic nie ma w śmierci. A w śmiechu jest smutek. W miłości jest kres. Przy stole dziewczyna. W dziewczynie jest serce. A w sercu jest żołnierz. W żołnierzu jest kula. I ciało żołnierza już ziemia przytula. I płacze dziewczyna. Mijają podróżni. Noc chłodna przegląda się w szybach podłużnych. Ewa Lipska Odwracam głowę Dudnią pociągi na kołach Na kołach Wyciętych z gazety dla najmłodszych. Noc i dzień naraz się dzieją. Wiatr się stoczył. Toczy się. Toczy się. Wieje. W oczy wieje. Ode mnie – do ciebie. Z nieba kwiaty deszczem opadają. Widać jesień. Widać jesień już w niebie. Wracamy znacznie dalej niż naprzód. Widzę z okna. Widzę poetów. Bawią się. Biegają różowo jak dzieci. W której ręce – w której ręce trzymam skrzydła? By móc wznieść się. By móc wzlecieć. Entliczek pętliczek czerwony guziczek. Nabij i wystrzel. Wystrzel i nabij. Niech słowami po ustach się poniesie. Niech się schmurzy – po chmurach rozniesie. Czerwony guziczek. I już. Czerwony guziczek. Czerwony guziczek. Poeci piszą wiersze i popełniają samobójstwa. Później chodzą sztywno z rękami w kieszeniach. Na palcach. Na skrzydłach. Unoszą się unoszą. Wprost nie zwierzęta. Kołami pędzą Pędzą kołami. Pociągi z oka na oko. Poeci z chwili na chwilę. Wiersze od czasu do czasu. Widzę skołowane krajobrazy. Odwrotnie widzę. Lasy do góry nogami. Poeci stają na głowach. Nie sięgam do własnej twarzy Wzrok nazbyt - przestrzegany – oślepł. Janina Brzostowska Słowa Nie przeceniajmy słów Liczą się doświadczenia i uczynki. I czułość sumienia. Liczy się ból porażający milczeniem. I cisza. Dobra, łagodna. Uśmiechem przejęta do dna. I śmierć chodząca wśród żywych. Obca, fałszywa. A przecież dopiero słowa dają wyraz wszystkiemu od nowa. Żeby ból się ustokrotnił. Żeby miłość nie była samotna. Żeby ciszę zabijało złorzeczenie. Żeby w radość rzucano kamieniem. Nie przeceniajmy słów Liczą się doświadczenia i uczynki. I czułość sumienia. Liczy się ból porażający milczeniem. I cisza. Dobra, łagodna. Uśmiechem przejęta do dna. Janina Brzostowska Tylko ci są z nami Tylko ci są z nami których prawdziwie kochamy. Nikt więcej. Nigdy nikt więcej. Wszyscy inni są obok chociażby nawet blisko. I choćby ręce grzali nocą przy wspólnym ognisku. Nie może ludzi złączyć dłoń sama ani pierścień. A tylko to co łączy daje czasami szczęście. Adriana Szymańska Ballada o czasie Świat, który właśnie mijam, wciąż jest taki młody. Jak ty: wieczny chłopiec z mocą odczyniania trosk. Gdy stałeś tu przed rokiem oparty o obłok z tym uśmiechem, co tchnął we mnie najprawdziwszy blask, czy wiedziałam, że za rok znowu staniesz, by wsunąć mi na ramiona wprost z błękitu płaszcz? Więc jesteś władcą czasu, księciem przemijania, kiedy mój los bierze zakręt wśród astralnych łąk? Chcę być tu jeszcze chwilę. Tak, opuść powieki: mógłbyś mnie zmieść w okamgnieniu niby śnieżny pył. Jesteś jak Anioł śmierci, który się zakochał w moim bijącym wciąż sercu i nie mówi: dość! Zaraz zamkniesz drzwi za mną. Lecz ze mną zostanie skwapliwy gest twoich dłoni i płaszcz, co je czuł. Ten płaszcz pełen błękitu, jak czujność przestworzy. Czuwanie świata nad moją przedwieczorną łzą. Adriana Szymańska Stare jak świat Ciałem byłam, duszą, światłością twoich oczu? Czas ustanawia hierarchie. Czas je unicestwia. Wypala żagwie pożądań. Rdzą plami miłość. Ten łańcuch między nami chrzęści zamiast dźwięczeć. A w twojej wyobraźni wciąż tańczą nagie dziewczęta. Rozpoznaję siebie... Dotykasz mnie... Pragniesz... Moim krzykiem owijasz się jak światłem. Moje dłonie rozskrzydlasz w skowronki kołyszące niebem. Z moich stóp wysnuwasz trawy całe w blasku kwitnienia. Przez moje włosy wpływasz w najczulszy mrok. Z mojego brzucha pijesz życie Jak szal żałobny strącasz z ramion mój krzyk. Moje dłonie odsuwasz jak płachty gazet. Depcesz płomyki bólu w moich stopach. W moich włosach gasisz, gasisz spojrzenie... Dopóki nagie dziewczęta tańczą w zwapniałych lustrach twojej krwi, nie chcesz oglądać dwóch szarych kamieni wyzierających z moich oczu. Którym na imię żal? Cierpienie? Mądrość? Są, w każdym razie, stare jak świat. Ciałem byłam, duszą, światłością twoich oczu? Czas ustanawia hierarchie. Czas je unicestwia. Wypala żagwie pożądań. Rdzą plami miłość. Ten łańcuch między nami chrzęści zamiast dźwięczeć. A w twojej wyobraźni wciąż tańczą nagie dziewczęta. Rozpoznaję siebie... Wisława Szymborska Do serca w niedzielę Dziękuję ci, serce moje, że nie marudzisz, że się uwijasz bez pochlebstw, bez nagrody, z wrodzonej pilności. Masz siedemdziesiąt zasług na minutę. Każdy twój skurcz jest jak zepchniecie łodzi na pełne morze w podróż dookoła świata. Dziękuję ci, serce moje, że raz po raz wyjmujesz mnie z całości nawet we śnie osobną. Dbasz, żebym się nie prześniła na wylot, na wylot, do którego skrzydeł nie potrzeba. Dziękuję ci, serce moje, że obudziłam się znowu i chociaż jest niedziela, dzień odpoczywania, pod żebrami trwa zwykły przedświąteczny ruch. Wisława Szymborska Rozmowa z kamieniem Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpuść mnie. Chcę wejść do twego wnętrza, rozejrzeć się dokoła, nabrać ciebie jak tchu. - Odejdź - mówi kamień. - Jestem szczelnie zamknięty. Nawet rozbite na częsci będziemy szczelnie zamknięte. Nawet starte na piasek nie wpuścimy nikogo. Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpuść mnie. Przychodzę z ciekawości czystej. Życie jest dla niej jedyną okazją. Zamierzam przejść się po twoim pałacu, a potem jeszcze zwiedzić liść i krople wody. Niewiele czasu na to wszystko mam. Moja śmiertelność powinna Cię wzruszyć. - Jestem z kamienia - mówi kamień - i z konieczności muszę zachować powagę. Odejdź stąd. Nie mam mięśni śmiechu. Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpuść mnie. Słyszałam że są w tobie wielkie puste sale, nie oglądane, piękne nadaremnie, gluche, bez echa czyichkolwiek kroków. Przyznaj, że sam niedużo o tym wiesz. - Wielkie i puste sale - mówi kamień - ale w nich miejsca nie ma. Piękne, być może, ale poza gustem twoich ubogich zmysłów. Możesz mnie poznać, nie zaznasz mnie nigdy. Całą powierzchnią zwracam się ku tobie, a całym wnętrzem leżę odwrócony. Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpuść mnie. Nie szukam w tobie przytułku na wieczność. Nie jestem nieszczęśliwa. Nie jestem bezdomna. Mój świat jest wart powrotu. Wejdę i wyjdę z pustymi rękami. A na dowód, że byłam prawdziwie obecna, nie przedstawię niczego prócz słów, którym nikt nie da wiary. - Nie wejdziesz - mówi kamień. - Brak ci zmysłu udziału. Nawet wzrok wyostrzony aż do wszechwidzenia nie przyda ci się na nic bez zmysłu udziału. Nie wejdziesz, masz zaledwie zamysł tego zmysłu, ledwie jego zawiązek, wyobraźnię. Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpuść mnie. Nie mogę czekać dwóch tysięcy wieków na wejście pod twój dach. - Jeżeli mi nie wierzysz - mówi kamień - zwróć się do liścia, powie to, co ja. Do kropli wody, powie to, co liść. Na koniec spytaj włosa z własnej głowy. Śmiech mnie rozpiera, śmiech, olbrzymi śmiech, którym śmiać się nie umiem. Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpuść mnie. - Nie mam drzwi - mówi kamień. |
|